Przeskocz do treści

Tak, jak wspominałam w przedostatnim wpisie do Ostrawy pojechaliśmy z moją 93-letnią babcią na zabieg zaćmy. Dlaczego akurat tam:

  • Po pierwsze, bardzo krótko czekaliśmy na termin zabiegu. W zasadzie babcia mogła zostać zoperowana już tydzień od daty zgłoszenia się.
  • Po drugie, w Polsce w kilku miejscach odradzano nam operację ze względu na wiek. A my wiedzieliśmy od naszej zaufanej Pani okulistki, że wiek nie jest żadnym przeciwwskazaniem do zabiegu
  • Po trzecie, nasza okulistka sama nam doradzała wyjazd do Czech, ponieważ tam usługi okulistyczne są na dużo wyższym poziomie
  • Po czwarte, czeska służba zdrowia uchodzi za jedną z najlepszych w Europie, a ze względu na wiek babci, zależało mi, aby zabieg był przeprowadzony przez naprawdę sprawnych i doświadczonych lekarzy
  • Po piąte, w Czechach można sobie za dopłatą wybrać lepsze soczewki (które w Polsce nie zawsze są dostępne), a zależało mi, aby babcia miała lepszy komfort widzenia

Jak wygląda procedura?

  • Wystarczył jeden telefon do jednej z klinik okulistycznych we Wrocławiu, która współpracuje z czeską placówką. Przez telefon wyjaśniłam na czym mi zależy, Pani przedstawiła mi jak wygląda cała procedura i umówiłyśmy termin zabiegu
  • Po naszej rozmowie dostałam maila z adresem kliniki w Ostrawie, zaleceniami przed zabiegiem i zaproszeniem na zabieg
  • 2 dni przed zabiegiem Pani potwierdziła nam telefonicznie jeszcze raz wszystkie szczegóły
  • Zabieg został zaplanowany na koniec lutego, w pewien piątkowy poranek (na godzinę 7.30)
  • W dniu operacji przyjechałyśmy kilkanaście minut przed czasem do kliniki. Byłyśmy drugie w kolejce. Ku mojemu zaskoczeniu, okazało się, że cały personel mówi po polsku (część pracowników pochodzi z Polski i dojeżdża do Ostrawy, a czescy lekarze również doskonale znają nasz język)
  • Od razu z babcią przeprowadzono wywiad, kilkanaście minut później babcia przeszła badania kwalifikujące do zabiegu, a godzinę po przybyciu babcia była już na sali operacyjnej. Zabieg trwał zaledwie 15 minut. Chwilę po zabiegu babcia musiała poleżeć w sali pooperacyjnej, a o 9.30 byłyśmy już w naszym apartamencie.
  • Na drugi dzień odbyła się wizyta kontrolna. Miałyśmy ją umówioną na godzinę 8 a o godzinie 8.15 wychodziłyśmy już z kliniki
  • Wraz z wypisem po zabiegu, pacjent otrzymuje krople do oczu (nie recepctę!), okulary przeciwsłoneczne (które musi nosić przez kilka tygodni po operacji), kasetkę na lekarstwa oraz zniżkę na okulary.

Koszty

Sam zabieg jest bezpłatny. Klinika rozlicza się z polskim NFZ. Tak naprawdę pacjenta nie obchodzi żadna biurokracja, nie musi sam nic załatwiać. Placówka medyczna w swoim zakresie porozumiewa się z naszym Funduszem Zdrowia. W pakiecie bezpłatnie dostępna jest również standardowa soczewka. Jeśli ktoś się zdecyduje na lepszą soczewkę wówczas wiąże się to z dodatkową opłatą (w zależności od soczewki od kilkuset złotych do kilku tysięcy). W naszym przypadku doszedł koszt podróży i noclegu, ale uważam, że warto było, ponieważ poziom świadczonych usług znacznie przewyższył nasze oczekiwania.

My zdecydowaliśmy się pojechać własnym środkiem transportu, ale rezerwując termin zabiegu, można również wybrać opcję z transportem i noclegiem oferowanym przez klinikę. Taka usługa dostępna jest nie tylko dla pacjenta, ale także osoby towarzyszącej i wiąże się z dopłatą.

Powiem szczerze, jestem zaskoczona tym, jak sprawnie przebiegła cała procedura. A jeszcze większe wrażenie zrobiła na mnie kultura osobista lekarzy i podejście do pacjenta. Każdy pacjent traktowany był naprawdę z dużym szacunkiem. Wszystko dokładnie tłumaczono. Babcię badało kilku lekarzy przed zabiegiem i każdy z nich miał czas, aby porozmawiać z pacjentem, wyjaśnić mu wszystko i odpowiedzieć na pytania.

Kiedy przyjechałyśmy na kontrolę w sobotę byłyśmy kilkanaście minut przed otwarciem kliniki, która była jeszcze zamknięta. Lekarz zobaczył, że babcia już czeka przed kliniką to od razu wpuścił ją do środka, aby mogła usiąść. W Polsce nie zdarzyło mi się jeszcze, żeby ktoś mnie wpuścił przed oficjalną godziną otwarcia. Z tego względu, że kontrola odbywała się w sobotę panie z recepcji nie pracowały, a całą kolejką (a naprawdę sporo było pacjentów) zarządzali lekarze. Przeprowadzali badania kontrolne, przekazywali zalecenia oraz wydawali wypisy. Szczerze mówiąc nie spotkałam się w Polsce nawet w prywatnej klinice, aby lekarze zajmowali się kwestiami biurokratycznymi. Nawet po pieczątkę często trzeba się udać do recepcji, bo lekarz stworzony jest do celów wyższych niż jej przybijanie. Co więcej, wyjazd potraktowaliśmy jako wycieczkę rodzinną. Mieliśmy okazję spędzić kilka dni z naszą ukochaną babcią.  Dzieci były zachwycone wyjazdem, babcia też – w końcu nie dość, że spędziła z nami czas, to jeszcze odzyskała wzrok. Na razie na jedno oko…bo drugie miało być operowane jutro, ale ze względu na pandemię koronawirusa zabieg został odwołany.

Poza tym zawsze z podziwem patrzę jak moja babcia doświadcza nowych rzeczy, pomimo swoich 93 lat. Zatrzymaliśmy się na kawę w McDonaldsie, a babcia stwierdza „jeszcze nigdy tutaj nie byłam”. Z radością patrzę jak moje dzieci uczą się wierszyków i piosenek od swojej prababci.  Dlatego takie wyjazdy napawają mnie szczęściem. Zwłaszcza w kontekście obecnej sytuacji, która nie wiadomo jak się zakończy i jakie skutki przyniesie, doceniam każde takie chwile spędzone z najbliższymi.

Jeszcze 3 tygodnie temu byliśmy w Ostrawie u naszych sąsiadów i kto by pomyślał, że to będzie nasz ostatni wyjazd na razie. Wprawdzie byliśmy tam bardziej ze względów medycznych niż turystycznych, ale bez względu na cel zawsze staramy się znaleźć czas na zobaczenie czegokolwiek w danym miejscu. Do Ostrawy pojechaliśmy z moją 93-letnią babcią na zabieg zaćmy. Wcześniej to miasto nigdy nie było na mojej liście do zwiedzania. Tym bardziej, że czytałam, że to miasto przemysłowe i, że nie ma tutaj zbyt dużo atrakcji do zobaczenia. Dlatego nie oczekiwałam zbyt wiele od tego miejsca. Muszę przyznać jednak, że miasto zaskoczyło mnie i wcale nie uważam spędzonego w nim czasu za stracony.

Co warto zobaczyć?

  • Plac Tomasza Masaryka stanowi centrum miasta. Plac zmieniał swoją nazwę wielokrotnie. Obecna nazwa przyjęta została w 1919 roku na cześć pierwszego prezydenta Czechosłowacji. Muszę przyznać, że plac ten bardzo przypomina inne czeskie miasta. Znajdują się tutaj bowiem: Stary Ratusz (pochodzący z XIV wieku, aktualnie muzeum ostrawskie), barokowa kolumna maryjna (powstała na początku XVIII wieku na pamiątkę ówcześnie panującej epidemii) czy XVII-wieczna figura św. Floriana (wzniesiona w podziękowaniu dla strażaków, który ratowali miasto podczas pożaru).

  • Kościół Ewangelicki z 1907 roku, wzorowany na renesansie holenderskim. Świątynia określana jest „Kościołem Czerwonym” lub „Chrystusowym” i została wpisana na listę zabytków Republiki Czeskiej w 1958 roku

  • Kościół św. Wacława- pierwsze wzmianki o świątyni pochodzą z XIII wieku, chociaż przypuszcza się, że jej rodowód jest jeszcze starszy. Kościół wielokrotnie był przebudowywany, a swój dzisiejszy wygląd pochodzi z XIX wieku.

  • Park Husa (Husův sad)- bardzo fajny park położony w centrum miasta, w którym znajduje się plac zabaw, pomnik legionistów, ciekawa fontanna i neogotycka kaplica św. Elżbiety.

W Ostrawie jest jeszcze dużo więcej ciekawych miejsc do zobaczenia. Ze względu na zabieg babci nie mogliśmy ich tym razem zwiedzić. Ale mieliśmy tutaj przyjechać za 3 tygodnie na kontrolę i zabieg na drugie oko, wówczas planowaliśmy zostać dwa dni dłużej i zobaczyć inne atrakcje tego miasta. Te trzy tygodnie jednak drastycznie zmieniły nasze życie, plany…Nikt nie wie kiedy uda nam się ponownie tam wrócić.

Gdzie nocowaliśmy?

Polecamy Minato Apartments Ostrava Center. Apartament składa się z dwóch pokoi, kuchni i łazienki. Jest idealny dla rodzin z dziećmi. Duża przestrzeń sprawiła, że nasze dzieci się nie nudziły. Apartament położony jest w samym centrum miasta. Za dwie noce za 3 osoby dorosłe i dwójkę dzieci zapłaciliśmy około 330 zł. Jedynym mankamentem jest brak windy (apartament usytuowany jest na trzecim piętrze w starej kamienicy). Tą skromną niedogodność rekompensuje lokalizacja, cena i uprzejmość Pani właścicielki.

Gdzie zjeść?

W Ostrawie jest mnóstwo restauracji i barów, gdzie można dobrze zjeść.  Nam szczególnie do gustu przypadł Salad bar: https://www.facebook.com/saladubar/photos/freshfood-salad-ostrava-zijemezdrave-blueberry-chicken-p%C3%A1tekjakm%C3%A1b%C3%BDt/1083161138525226/, gdzie jedliśmy pyszne sałatki i fantastyczny krem z zielonego groszku.

Będąc w Starym Gierałtowie wybraliśmy się do Czech, aby zdobyć Ścieżkę Obłokach zimą (początek stycznia 2020).

Informacje jak dojechać do Ścieżki znajdziesz tutaj: https://www.dolnimorava.cz/pl/jak-dojechac-do-sciezki. Przyjechaliśmy na parking Relax & Sport Dolní Morava około 10 rano i bez problemu na parkingu można było znaleźć miejsce. Parking jest bezpłatny. Aby dostać się na Ścieżkę w obłokach są dwie możliwości:

  • Własnym samochodem wjazd nieco wyżej na płatny parking pod kolejką linową (tą opcję odradzamy z tego względu, że przy większym ruchu turystycznym może być problem ze znalezieniem miejsca pod kolejką. Co więcej, droga jest wąska i przy większej ilości samochodów robi się ciasno)
  • Pod kolejkę linową można dojechać bezpłatnym Skibusem, który kursuje co pół godziny.

My wybraliśmy tą drugą opcję. Skibus podwiózł nas pod samą kolejkę. Poza tym przejażdżka ski busem stanowiła również atrakcję dla naszych pociech. Przy kolejce zastała nas śnieżyca i silny wiatr, więc w ostatniej chwili zdecydowaliśmy się, że na Ścieżkę uda się Grzesiu z Hubercikiem, a ja z Kajcią poczekamy w restauracji przy kolejce.

Bilety można zakupić w kasie znajdującej się po prawej stronie przy kolejce. Można płacić zarówno gotówką, jak i kartą. Cennik dostępny jest tutaj: https://www.dolnimorava.cz/pl/cennik

Pod Ścieżkę w obłokach wjeżdża się wyciągiem kanapowym dla narciarzy. Po opuszczeniu wyciągu kierować się należy w prawo na trasę widokową. 100 metrów dalej znajduje się punkt docelowy czyli drewniana Ścieżka w chmurach. Konstrukcja robi wrażenie. Ślimakiem podąża się w górę pod lekkim nachyleniem, oglądając dookoła widoki. W związku z zimową porą widoczność była ograniczona i rzeczywiście spacerowaliśmy w chmurach i mgle. Ekstremalne wrażenia potęgował silny mroźny wiatr. 4,5 letni Hubercik dzielnie szedł pod górę, aczkolwiek prosił, aby trzymać go za rękę, bo obawiał się porwania przez silne podmuchy.

Po drodze czekają na odwiedzających niespodzianki. W połowie drogi do wyboru jest podążanie dotychczasowym deptakiem lub wejście na poziom wyżej zmyślnie skonstruowanym tunelem uplecionym z liny. Wejście do tunelu robi wrażenie, ponieważ osoba wchodząca zbacza ze ścieżki i znajduje się zawieszona nad przepaścią. Ze względu na obawy Hubercika z tej opcji zrezygnowaliśmy i udaliśmy się na samą górę drewnianą ścieżką. Na samej górze można się cieszyć piękną panoramą, efektem bycia  w chmurze i satysfakcją z dotarcia na taką wysokość. A dla odważnych istnieje możliwość wejścia na przezroczystą podłogę utkaną z lin i spojrzenie w dół z wysokości kilkudziesięciu metrów.

Ostatnią atrakcją, niestety nieczynną zimą jest 100-metrowy zjazd tunelem z najwyższego punktu Ścieżki na dół. Po wejściu na szczyt tą samą drogą schodzi się na dół i wyciągiem kanapowym wraca do punktu wejścia.

Ścieżka w obłokach z małym dzieckiem

Na trasie spotkaliśmy kilka par z niemowlakami Część z nich maleństwo niosła w chuście ochraniającej przed zimnem. I rzeczywiście wybierając się na Ścieżkę w obłokach chusta jest lepszym rozwiązaniem, ponieważ bezpiecznie można wyciągiem kanapowym wjechać z maleństwem na górę i chusta chroni przed silnym wiatrem czy śnieżycą.

W przypadku wózka z gondolą wjazd wyciągiem na górę nie wchodzi w grę. W przypadku małej, składanej spacerówki można ją złożyć i wwieść na górę na ramieniu niczym narty. Po dotarciu na Ścieżkę w obłokach po samej ścieżce bez problemu można poruszać się wózkiem.

Ja z Kajcią, która miała w tym czasie niecałe 1,5 roku nie zdecydowałyśmy się na wjazd na górę z tego względu, że Kajcia jest bardzo wrażliwa na zimno i obawiałam się jej reakcji na tak silny wiatr i śnieżycę oraz fakt bycia na dużej wysokości. Ponadto, nasza Kajcia nie lubi mieć skrępowanych ruchów i sam fakt ubrania w strój zimowy potęgował jej niezbyt dobry humor. Dlatego zdecydowałyśmy się na dłuższą przerwę w restauracji, aby mogła pobiegać w samym dresiku w ciepłym pomieszczeniu.

Gdzie można zjeść?

Przy parkingu głównym znajduje się kilka restauracji i budek z jedzeniem. Ponadto, przy wjechaniu na parking przy wyciągu znajduje się restauracja, w której można zjeść dobry obiad, napić się kawy lub herbaty i skusić się na przepyszny deser.

Ścieżka w obłokach robi niesamowite wrażenie. Jak powiedział sam architekt tego dzieła Zdeňk Fránk „Wyjątkowość projektu polega na wykorzystaniu w dużej mierze drewna, co nie jest typowe dla konstrukcji tych rozmiarów. Konstrukcja wytwarza także nowy rodzaj przeżyć, gdzie człowiek uświadomi sobie jak mały jest w porównaniu z otaczającą przyrodą”.

Jeseniki (Jesionik) jest to niewielkie miasteczko uzdrowiskowe po stronie czeskiej, położone zaledwie 42 km od Lądka Zdroju. To, co przyciągnęło nas do tego miejsca to ciekawa historia, związana z osobą  Vincenza Priessnitza, który w XIX wieku założył tutaj uzdrowisko. Ale zanim przejdę do samego opisu miejscowości chciałabym przybliżyć Wam postać niejakiego Vincenza Priessnitza….

Widok z Parku Priessnitza na Hotel Priessnitz

Vincenz Priessnitz

Instrukcja w Parku Priessnitza

Według legendy pewnego dnia Vincenz Priessnitz, który skręcił nogę w wyniku upadku z konia, zobaczył sarnę, która swoją skaleczoną nogę moczyła w źródełku. Ta obserwacja skłoniła go do zweryfikowania leczniczych właściwości wody. Sprawdzając na własnej skórze zwrócił uwagę na prozdrowotne znaczenie kąpieli w górskich źródełkach, zimnych prysznicy (nazwa prysznic pochodzi właśnie od nazwiska twórcy hydroterapii) i okładów z wody. Tym samym przyczynił się do zrewolucjonizowania podejścia do terapii wodnych. Jego metody lecznicze stały się popularne wśród ówczesnych elit, a „bywanie u wód” było wyznacznikiem przynależności właśnie do tej grupy społecznej. Według niego zimna woda połączona z wysiłkiem fizycznym, promieniami słonecznymi i zdrową żywnością może zdziałać cuda w naszym organizmie. Priessnitz zalecał np. chodzenie boso po trawie i zwracał uwagę na lecznicze właściwości snu. To, co dla nas dzisiaj jest oczywiste w XIX wieku było „novum”. Swoje nowoczesne metody hydroterapii zaimplementował Vincenz Priessnitz właśnie w Jesenikach, gdzie stworzył uzdrowisko. Przybywali tutaj między innymi Lew Tołstoj, Nikolaj Gogol czy Zygmunt Krasiński.

Tablica upamiętniająca wizytę Gogola w sanatorium

Sam Vincenz Priessnitz miał zarówno wielu zwolenników, jak i przeciwników. Próbowano posądzić go o szarlatanerię, ale na jego korzyść przemawiał fakt, że nie namawiał on ludzi do korzystania z żadnych medykamentów ani ziół, a wykorzystywał naturalne zasoby jakimi jest np. woda. Co więcej, w 1830 roku rząd austriacki oficjalnie uznał hydroterapię jako alternatywną metodę leczenia. Próbowano także zarzucić Priessnitzowi, że jego metody mają ograniczony charakter, bowiem sprawdzają się tylko w regionie górskim. On jednak jeździł w różne regiony Europy (nie koniecznie górskie) uzdrawiać ludzi i jego metody również tam się sprawdzały.

Jedno ze stanowisk leczniczych w Parku Priessnitza

Vincenz Priessnitz do pozycji jaką osiągnął w życiu doszedł sam, a pomogły mu w tym wnikliwa obserwacja przyrody i wytrwałość w dążeniu do celu. Nie miał on żadnego wykształcenia medycznego, a co więcej był analfabetą. Jego metody leczenia stały się popularne nie tylko w Europie, ale na wszystkich kontynentach. Dobrą reputację zyskał zwłaszcza po tym, jak w 1826 roku został zaproszony do Wiednia, aby wyleczyć brata cesarza. Do Jesenik zaczęli więc licznie przybywać ówcześni monarchowie, hrabiowie, książęta, a także lekarze z całego świata, którzy podpatrywali nowoczesne metody i implementowali je w swoich ojczyznach.

Co warto zobaczyć w Jesenikach?

Lazne Jeseniki

Dawne Sanatorium Priessnitz to obecnie Hotel Priessnitz. Hotel z jednej strony otoczony jest parkiem, w którym znajduje się ścieżka zdrowotna. Na niej usytuowane są stanowiska, na których bezpłatnie można skorzystać z terapii wodnych. Przy każdym z nich znajduje się instrukcja w jaki sposób należy korzystać z terapii. My byliśmy w Jesenikach zimą, więc stacje te były zasypane śniegiem, ale na pewno wrócimy tutaj latem. Z drugiej strony hotelu znajduje się Promenada Rippera.  Johann Ripper był zięciem Priessnitza i jednocześnie propagatorem metody leczenia swojego teścia. Był oficerem w austriackiej armii, który przybył do Jesenik poślubić córkę Priessnitza Marię Annę. To on zainicjował budowę promenady z muzycznym pawilonem. Dzisiaj podczas spaceru promenadą podziwiać można przepiękne drzewostany, pomniki wzniesione Priessnitzowi przez jego uzdrowionych pacjentów, a także przepiękne widoki grzbietów Wysokiego Jesionika oraz Gór Opawskich.

Hotel Priessnitz
Pawilon Muzyczny
Promenada Rippera

Rynek w Jesenikach

Na środku rynku znajduje się ratusz, wokół którego znajdują się charakterystyczne kolorowe budynki. My załapaliśmy się jeszcze na atmosferę Bożonarodzeniową. Tuż przy ratuszu stała pięknie przyozdobiona choinka i budki, które niestety były zamknięte. Rynek jest niewielki, ale warto się nim przespacerować dla poczucia atmosfery czeskiego miasteczka.

Ratusz w Jesenikach

Gdzie zjeść w Jesionikach?

Zdecydowanie polecamy Kawiarnię Wiedeńską przy Promenadzie Rippera. Oferują tutaj nie tylko przepyszną kawę, ale także dania obiadowe i rewelacyjne ciasta. Poza tym z okiem Kawiarni roztaczają się przepiękne widoki. A wiosną i latem można zasmakować wiedeńskiej kawy na tarasie na świeżym powietrzu.

Wiedeńska Kawiarnia
Wiedeńska Kawiarnia

Podsumowując, Jeseniki mnie zachwyciły. Położone są zaledwie 120 km od Wrocławia, a przyznam szczerze, że do tej pory nie wiele o nich wiedziałam. Historia Vincenza Priessnitza, dotąd mi nieznana, zainspirowała mnie do zakupienia biografii o tym człowieku i zgłębienia wiedzy na jego temat. Mojego męża wizyta w Jesenikach zachęciła do brania codziennie zimnego prysznica i twierdzi, że czuje się po nich znacznie lepiej. Ponadto, na wielu portalach poświęconych Jesenikom podkreśla się, że właśnie w Jesenikach  powietrze jest najczystsze w całej Europie kontynentalnej. Wszystko więc przemawia za tym, aby tutaj przyjechać...

Widok z Promenady Rippera

Tym razem postanowiliśmy wybrać się do Frydlantu w Czechach. Tym bardziej, że naczytałam się samych dobrych rzeczy na temat tej miejscowości. Na liście priorytetów, które chcieliśmy zobaczyć znalazły się:

Zamek Frydlant

Zamek jest usytuowany 12 km od granicy polsko- czeskiej, a ok. 50 km od Jeleniej Góry. Będąc w Górach Izerskich wiele osób polecało nam, podkreślając, że jest to najładniejszy zamek w okolicy. Postanowiliśmy to sprawdzić. Jednakże zanim się do niego wybraliśmy przybliżyliśmy sobie jego historię, ponieważ lubimy wiedzieć co nie co o miejscu, do którego się wybieramy.

Nie jest znana dokładnie data budowy zamku. Przypuszcza się, że około XIII wieku został zbudowany jako miejsce obrony przed najazdem tatarskim. Na uwagę zasługuje fakt, że przebiegał tutaj ważny szlak handlowy, co budziło szczególne zainteresowanie Tatarów. Warownia miała więc stanowić skuteczną obronę tego istotnego szlaku.

Zamek Frydlant

Zamek wielokrotnie zmieniał właścicieli, przez których był przebudowywany według własnych preferencji. Do jego zarządców należała m.in. rodzina von Biebersteinów, von Redern oraz Albrecht  von Wallenstein.

Za czasów zarządu Redernów dokonano rekonstrukcji zamku w stylu renesansowym. Stary budynek odrestaurowano, dzięki czemu nabrał nowego kolorytu. Zbudowano dwukondygnacyjny pałac z wieżyczką, bogato zdobiony. Wszystkie zmiany zostały dokonane przez włoskiego architekta Marco Spazio di Lancio i trwały ponad 20 lat.

Zamek Frydlant

Za szczególną postać w historii zamku uważa się Albrechta  von Wallensteina, który otrzymał go od cesarza Ferdynanda II (jak na ironię losu tego samego, który zlecił jego zabójstwo). Historia zapamiętała go jako wybitnego wodza w okresie wojny 30-letniej (był wodzem naczelnym wojsk cesarza Ferdynanda II). Po śmierci swojej zony w spadku otrzymał rozległe wioski, z główną siedziba we Frydlancie. W 1634 roku został zamordowany na polecenie austriackiego cesarza, który prawdopodobnie obawiał się talentu Wallensteina. Oficjalna wersja jednak mówi, że cesarz zlecił jego zamordowanie z powodu samowolnych pertraktacji Wallensteina z protestantami. Zwiedzając zamek, najwięcej uwagi poświęcone jest właśnie Albrechtowi  von Wallenstein i wojnie 30-letniej.

W XVII wieku wnętrze zamku zostało zmienione na styl barokowy. W drugiej połowie XVIII wieku miała miejsce kolejna rekonstrukcja warowni w stylu barokowym.

Sklep z pamiątkami przy zamku

Zamek został udostępniony jako muzeum do zwiedzania w 1800 roku (jako pierwsze nie tylko w Czechach, ale Europie Środkowo- Wschodniej) i jest uznawany za jeden z najpiękniejszych warowni w Czechach.Zamek składa się z dwóch części: zamku górnego w stylu gotyckim i renesansowego zamku dolnego. Do dziś zachowało się wiele eksponatów, będących w posiadaniu ówczesnych właścicieli.

Zamek można zwiedzać tylko z przewodnikiem. Zwiedzanie odbywa się dwoma trasami. Pierwsza obejmuje dziedziniec zamkowy i wnętrza zamkowe (Sala Rycerska, arsenał, dawne biuro), Kaplicę św. Anny i wnętrza pałacowe (pokoje hrabiny, łazienka,pokoje dziecięce, pokój hrabiego, pokoje gościnne, jadalnia i kuchnia). Czas trwania 90-120 min.

Druga opcja to zwiedzanie arsenału (gdzie zobaczyć można kolekcje historycznych broni) i trwa 60 min.

Zamek jest zamknięty dla turystów od listopada do marca. Można go zwiedzać od kwietnia do października w następujących godzinach:

Kwiecień- od wtorku do niedzieli od 9 do 15.30

Maj, czerwiec - od wtorku do niedzieli od 9 do 16.00

Lipiec, sierpień - od wtorku do niedzieli od 9 do 16.30

Wrzesień - od wtorku do niedzieli od 9 do 16.00

Październik - od wtorku do niedzieli od 9 do 15.30

Opłaty:

Podstawowa trasa zwiedzania: 180 CZK (opłata ulgowa 130 CZK, wykład w języku obcym 260 CZK)

Arsenał: 150 CZK (opłata ulgowa 110 CZK, wykład w języku obcym 230 CZK)

Browar

Niedaleko zamku znajduje się browar, którego powstanie datuje się na XIII wiek. Pierwsze wzmianki o warzeniu piwa we Frydlancie pochodzą właśnie z 1381 roku. Browar przez wieku należał do właścicieli zamku, jednak czasy świetności przeżywał podczas zarządu Albrechta von Wallensteina (stąd nazwa lokalnego piwa Albrecht). Po II wojnie światowej zaprzestano produkcji piwa. Dopiero w 2014 roku browar został odrestaurowany i obecnie można tutaj nie tylko zasmakować pysznego piwa Albrecht w różnych odmianach, ale jest to także miejsce różnorodnych wystaw i festiwali. Co więcej, produkowane w browarze piwo otrzymało wiele nagród krajowych i międzynarodowych.

Odmiany piwa Albrecht:

  1. Albrecht 11° - lekkie piwo
  2. Albrecht 12° - lekkie piwo
  3. Albrecht Pale Ale – piwo powstające w wyniku wysokiej fermentacji
  4. Albrecht IPA – piwo typu indyjskiego (gorzkie, z posmakiem ziołowym)
  5. Albrecht Weizen – piwo pszeniczne

Browar można zwiedzać (wraz  z degustacją) codziennie od poniedziałku do niedzieli (od poniedziałku do czwartku czynny jest od 14 do 22, w piątek i sobotę od 12 do 24, a w niedzielę od 12 do 21).

Ratusz

Będąc w miasteczku warto odwiedzić neorenesansowy ratusz, który został zbudowany w latach 1893-1896 za sprawą wiedeńskiego architekta Franza Neumanna. W holu ratusza można zobaczyć popiersie Albrechta von Wallensteina. W ratuszu obecnie znajduje się muzeum miejskie, w którym można podziwiać makietę pierwotnego ratusza.

Ratusz
Piękne kamieniczki we Frydlancie
Piękne kamieniczki we Frydlancie

Lodowisko

Zostało ono całkowicie przebudowane w 2014 roku i jest uważane jako jedno z fajniejszych miejsc do jazdy na łyżwach w okolicy. Ceny są bardzo atrakcyjne: dorośli 30 K za 1,5 godziny, a dzieci do 15 lat 15 K.

 

Przyjeżdżając do Frydlantu rozczarowaliśmy się trochę. Po pierwsze, nie doczytaliśmy, że zamek o tej porze roku jest nieczynny. Byliśmy z samego rana, więc zwiedzanie browaru również nie było nam pisane. Czekanie z dwójką dzieci do godziny 14 nie było zbyt obiecujące, zwłaszcza, że na dworze temperatura wynosiła niecałe 3 stopnie C. Pojechaliśmy więc na zwiedzanie ryneczku. Rynek okazał się całkiem klimatycznym miejscem. Ratusz prezentował się dostojnie. Obok można było podziwiać piękne, zdobione kamienice. Jednakże to, co nas zdziwiło to puste lokale niemal w każdym budynku. Trudno było tutaj znaleźć jakąś restaurację czy kawiarnię. Lokale przysłonięte były prześcieradłami i zasłonami, co nie dodawało uroku temu miejscu. Gdzieniegdzie można było spotkać starszą osobę, przechadzającą się po rynku nieśpiesznym krokiem. Dla nas to miasto było jak wymarłe. Zastanawialiśmy się czy to kwestia pory roku czy taki urok miasteczka. W związku z tym, że mamy niedosyt tego miejsca (koniecznie chcemy wrócić na zamek), na pewno powrócimy tutaj wiosną lub latem, aby sprawdzić czy Frydlant ożył.

Jeden z lokali w centrum miasteczka

 

Kolejny zamknięty lokal w centrum miasteczka