Przeskocz do treści

Podczas naszego ostatniego wyjazdu zarezerwowaliśmy nocleg przez booking.com. Właściciel zarezerwowanego obiektu oszukał nas. Ale najsmutniejsze w tej historii  jest to, że booking.com (firma działająca niemal na całym świecie) nie była w stanie nam pomóc. I to właśnie na niej zawiodłam się najbardziej. Ale zaczynając od początku.

Zarezerwowałam przez booking.com apartament w centrum Ostrawy w dniach 19-21.06.2020. Po dokonaniu rezerwacji właściciel skontaktował się ze mną, aby dokonać płatności przez Western Union w opcji gotówka (wówczas tego samego dnia może odebrać pieniądze w placówce Western Union). To był czwartek 18.06, więc zapytałam go, czy nie lepiej jak jutro mu zapłacimy osobiście, tym bardziej, że na stronie booking.com jest informacja, że mogę dokonać zapłaty za obiekt po przyjeździe do apartamentu. Pan jednak nie wyraził na to zgody i tutaj po raz pierwszy zapaliła mi się czerwona lampka. Zadzwoniłam na booking.com z pytaniem czy rzeczywiście muszę dokonywać płatności przez Western Union, skoro w ofercie jest informacja, że można zapłacić w obiekcie. Pani na infolinii odpowiedziała mi, że w związku z tym, że jest to oferta bezzwrotna muszę dokonać płatności przed przyjazdem i jak właściciel życzy sobie przez Western Union, to tak powinnam zrobić. Dokonałam więc przelewu zgodnie z życzeniem właściciela. Podczas jednej z rozmów telefonicznych ustaliłam również z właścicielem, że przyjedziemy 19.06 najpóźniej do godziny 21:00, tym bardziej, że jedziemy z małymi dziećmi o starszą osobą, a warunki pogodowe nie są zbyt dobre (mimo, że zgodnie z ofertą na booking.com najpóźniej należało się zameldować do 20:00). Pan wyraził na to zgodę i dzień później wyruszyliśmy do Ostrawy.

Droga przebiegała bez zakłóceń, więc wiedzieliśmy, że będziemy w Ostrawie wcześniej – około godziny 19.10-19.20. Około godziny 18.40 napisałam do właściciela smsa, że będziemy za jakieś pół godziny na miejscu- właściciel nic nie odpisał. Po wjeździe do Ostrawy zadzwoniłam do Pana właściciela, niestety nie odbierał telefonu. Po przyjeździe na miejsce, zadzwoniłam po raz drugi – znowu cisza. Jednak założyłam, że może jest zajęty i przyjedzie bliżej godziny 21:00. Jednakże dziwne było to, że cały obiekt jest zamknięty, a domofony nie działały. Obiekt sprawiał wrażenie zapuszczonego i dawno nie używanego. Zdjęcia na booking.com odbiegały od rzeczywistości. Pojechaliśmy więc do sklepu zrobić zakupy i ponownie wróciliśmy pod apartament około 20:30. Próbowałam ponownie skontaktować się z właścicielem, ale bezskutecznie. I tutaj już zaczęłam się niepokoić, że jednak zostaliśmy oszukani. Około 20.45 zadzwoniłam więc na booking.com z zapytaniem co mamy zrobić w sytuacji kiedy właściciel jest nieobecny w apartamencie i nie odbiera telefonu/nie odpowiada na smsy. Pani na infolinii odpowiedziała mi, że jedyne co może zrobić to zadzwonić do właściciela, co też uczyniła. Pan właściciel jednak od niej również nie odebrał telefonu, więc Pani poinformowała mnie, że wyśle do niego maila.

Poprosiłam ją o znalezienie nam noclegu, jednak odmówiła, ponieważ jak stwierdziła dzwonię do niej o 20.45, a najpóźniej zameldować się powinnam o 20:00, a fakt, że umawiałam się z Panem telefonicznie, że przyjedziemy maksymalnie do 21:00 jeszcze bardziej zadziałało na moją niekorzyść, ponieważ w systemie booking.com  nie ma odnotowanej takiej informacji. Moje tłumaczenia, że pomimo, że tak się umówiliśmy to przyjechaliśmy przed czasem (o 19.20) nie przekonywały Pani. Na wysłaniu maila do właściciela pomoc booking.com się zakończyła.

 Po skończonej rozmowie z infolinią booking.com, zobaczyliśmy Pana chodzącego po podwórku wokół apartamentu. Weszłam więc na podwórko i zapytałam o właściciela-pana Lukasa. Pan najpierw twierdził, że mnie nie rozumie ani po angielsku, ani po polsku (nie był to rodowity Czech, narodowości nie chcę tu sugerować, żeby nikt mnie nie posądził mnie o dyskryminację), ale jak powiedziałam mu, że jadę na policję, to nagle zrozumiał i kazał mi chwilę zaczekać. Wszedł do budynku i przez przeszklony budynek widziałam jak z kimś dość żywo dyskutuje, co chwila wskazując ręką w naszą stronę. Po kilku minutach ów Pan zszedł do nas i przekazał nam swój telefon. W telefonie jakiś mężczyzna przedstawił się jako szef Pana Lukasa  i zaoferował nocleg. Zapytał tylko na ile osób potrzebujemy apartament i czy ja już zapłaciłam Panu Lukasowi pieniądze. Poprosił grzecznie, abyśmy poczekali kilka minut i on zaraz przyjedzie. Powiem szczerze, coraz mniej mi się to wszystko podobało. Trącało to jakimiś mafijnymi klimatami.

Naradzając się z Grzesiem co robimy, nagle z budynku wybiegł Pan Lukas, który okazało się, że cały czas był w obiekcie i z dużą dozą prawdopodobieństwa przypuszczam, że nie wyszedłby do nas, gdyby nie ten mężczyzna spotkany w podwórku, który prawdopodobnie zlitował się widząc nas z dwójką małych dzieci i poszedł wymusić na Panu Lukasie jakąś reakcję, a w sytuacji jej braku zadzwonił do kogoś trzeciego (rzekomego szefa Pana Lukasa). Właściciel, kiedy już do nas zszedł zaczął mówić trochę po czesku, trochę po polsku, trochę po angielsku, żebyśmy nie nocowali u tego tajemniczego Pana, z którym rozmawiałam przez telefon(niestety nie zrozumiałam dlaczego). Jednocześnie poinformował nas, że nie ma dla nas noclegu.  Przyznam szczerze, że tutaj już mnie poniosło i rzuciłam kilka ostrzejszych zdań oraz poinformowałam, że jadę na policję. Wtedy wyciągnął portfel i oddał nam pieniądze (dał nam nawet 20 euro więcej), po czym kilka razy uslyszałam „I am sorry”. Cóż mi było jednak po jego „I am sorry” kiedy zostaliśmy o 21:00 bez noclegu z dwójką małych dzieci i 93-letnią babcią, która rano miała mieć operację na zaćmę. Kajcia zaczęła krzyczeć ze zmęczenia, bo zazwyczaj zasypia o 19:00. Babcia się zdenerwowała tak, że jeszcze na drugi dzień miała podwyższone ciśnienie i przed zabiegiem lekarz musiał jej podać lekarstwo na zbicie ciśnienia. Zadzwoniłam więc na booking.com po raz drugi z prośbą o zarezerwowanie jakiegokolwiek noclegu już na nasz koszt (tym bardziej, że na stronie booking.com pojawiała mi się możliwość rezerwacji od dnia następnego). Po raz kolejny usłyszałam odmowę. Pani podała mi tylko nazwy kilku hoteli, gdzie mogę zadzwonić i sprawdzić czy mają jakieś wolne miejsca. Znalezienie miejsca wolnego w Ostrawie o takiej porze nie było łatwe, więc zdecydowaliśmy się przejechać na stronę polską i znaleźliśmy nocleg w Rybniku.

Na drugi dzień zadzwoniłam po raz kolejny na booking.com z zapytaniem co zamierzają zrobić z moją reklamacją i w jaki sposób zapobiec dalszemu oszukiwaniu ludzi przez tego Pana? Usłyszałam, że Pani przyjmie moją opinię i jak uzbiera się kilka negatywnych opinii booking.com rozważy zakończenie współpracy z Panem. Czyli wniosek jest taki, że Pan Lukas może dalej oszukać jeszcze kilka osób, zanim ktoś wyciągnie z tego konsekwencje. Poza tym Pani na infolinii poinformowała mnie, że Pan Lukas napisał do nich maila, że nie mógł nas przenocować, bo
„miał problemy”. Jak zapytałam o jakie problemy chodzi?, dlaczego wcześniej o tym nie poinformował?, dlaczego zareagował dopiero na informację, że idziemy na policję i jak chciał nas przejąć jego rzekomy „szef”? Pani nic nie odpowiedziała. Tak więc międzynarodowa  firma, jaką jest booking.com przyzwala na tego typu praktyki, tłumacząc, się, że nie jest w stanie zweryfikować każdego obiektu, z którym współpracują. Dlaczego tylko nie reagują na negatywne opinie ze strony klientów? Tym bardziej, że sprawdziłam przed chwilą i pojawiła się druga negatywna opinia ze strony klienta. Ale dwie negatywne opinie jak widać to jeszcze za mało, aby podjąć jakiekolwiek kroki.

Oczywiście nie zostawiłam tego tematu w spokoju. Złożyłam skargę za pośrednictwem europejskiej platformy rozstrzygania sporów: https://ec.europa.eu/consumers/odr/main/index.cfm?event=main.home2.show&lng=PL. Jaki będzie efekt moich działań nie wiem, ale mam nadzieję, że przyczynię się do tego, aby ów Pan nie oszukał już więcej innych.

Na wielu stronach internetowych można przeczytać o zaletach chodzenia na basen z niemowlakiem. Nie od dziś wiadomo, że zajęcia w basenie sprzyjają rozwojowi psychofizycznemu dziecka, poprawiają motorykę czy wzmacniają układ odpornościowy. Ponadto, po zajęciach w wodzie dziecko ma lepszy sen i apetyt. Same korzyści…Dlatego z Hubercikiem zdecydowaliśmy się chodzić na basen kiedy miał cztery miesiące. Od pierwszych zajęć synek złapał przysłowiowego bakcyla. Bardzo lubił zajęcia z Panem Kubą. Pół godzinne zabawy w wodzie wystarczyły, aby Hubercik po nich spał trzy godziny. Sobota, dzień, w którym chodziliśmy na basen, był jedynym, kiedy w ciągu dnia mogłam posprzątać oraz ugotować obiad.  Obecnie nasz synek ma prawie 5 lat i nadal chodzi na basen. Bardzo lubi pływać i nurkować, a na zajęcia czeka z niecierpliwością.

Kiedy więc urodziła się Kajcia postanowiliśmy również zapisać ją na basen, tyle, że nieco później. Kajcia miała 7 miesięcy kiedy poszła na pierwszy „trening”. Zapisaliśmy naszą córcię do tej samej szkoły, ba nawet do tego samego instruktora (Pana Kuby), który ma podejście do maluchów. Po pierwszych zajęciach byliśmy zachwyceni. Kaja jako jedyna z 6-osobowej grupy nie płakała podczas zajęć. Uśmiechała się, pluskała, a nawet bez problemu szła do Pana Kuby, kiedy chciał pokazać kolejne ćwiczenie. Po tak udanym debiucie na kolejne zajęcia szliśmy wyluzowani i zadowoleni, w końcu kroki w basenie poszły gładko. Nie spodziewaliśmy się nadchodzącej burzy…Na początku kursu Pan Kuba poprosił, aby rodzice usiedli na murku z pociechami na kolanach. Grzesiu usiadł z Kajcią w środku pomiędzy dwoma innymi tatusiami ze swoimi dziećmi. I być może to był właśnie nasz błąd. Kajcia spojrzała na prawo, na lewo i zaczęła tak mocno krzyczeć, że musieliśmy wyjść z pomieszczenia. Zaznaczę tylko, że Kajcia w pierwszych miesiącach życia miała sceptyczny stosunek do mężczyzn i na większość panów reagowała właśnie wrzaskiem. Nie inaczej było właśnie podczas tych zajęć. Po wyjściu z sali basenowej nasza córcia się uspokoiła, ale przy każdej próbie wejścia z powrotem znowu zaczynała krzyczeć. Po trzech próbach daliśmy spokój i pojechaliśmy do domu. Spróbujemy za tydzień…

Te kilka fotek pochodzi z pierwszych zajęć,kiedy to na Kajcię zadziałał efekt nowości i zaskoczenia i chętnie bawiła się w wodzie. Na kolejnych zajęciach nie było już szans, żeby wyjąć aparat....

 

Przyjeżdżamy na kolejne zajęcia. Kajcia wyspana i najedzona ma dobry humor. Przebrałyśmy się w szatni, wchodzimy do pomieszczenia z basenem a Kajcia zaczyna znowu krzyczeć. Z wejściem do basenu wrzask się nasila. Wejście kolejnych rodziców z maluchami do wody tylko pogarsza sprawę. Widząc to Pan Kuba zaproponował, żebyśmy spróbowali przyjeżdżać na basen wcześniej tak, abyśmy byli sami i próbowali oswoić naszego małego krzykacza. W kolejnych tygodniach tak robiliśmy, aczkolwiek kiedy byliśmy sami było w porządku, ale kiedy tylko wchodził kolejny rodzic Kajcia głośno manifestowała swoje niezadowolenie. O tyle sytuacja była nietypowa, że w domu Kajcia bardzo lubiła się kąpać. Kiedy pojechaliśmy jednak do Aquaparku nasza córcia również nie chciała wejść do wody. Być może nie polubiła większych zbiorników wodnych (tylko w swojej wannie czuła się komfortowo), być może większe skupisko ludzi było dla niej nie do zniesienia, a być może czegoś się przestraszyła i na tyle sobie zakodowała to w głowie, że postanowiła już więcej nie kąpać się na basenie. Po kilku zajęciach więc zrezygnowaliśmy, bo widzieliśmy, że żadnego postępu nie ma. Sam Pan Kuba był zaskoczony, że Kajcia nie chce współpracować. Jak sam podkreślał, dzieci prędzej czy później przyzwyczają się do wody. Ale niestety nie w przypadku Kajci…

 

Postanowiłam napisać ten post, abyście wiedzieli, że nie każdy niemowlak jest psychicznie gotowy na zajęcia w basenie. Muszę przyznać, że jak szukałam jakiejś informacji na ten temat w Internecie nie znalazłam ani jednego artykułu mówiącego o tym, że są dzieci, które mają problem z zaadaptowaniem się w basenie. Gdybym o tym wiedziała, nie wykupowałabym całego kursu, ale poszłabym na 1-2 zajęcia do Aquaparku, aby sprawdzić gotowość swojego dziecka.

W każdym razie kolejna lekcja za nami…Od tego czasu minął prawie rok i zapisaliśmy Kajcię po raz drugi na kurs pływania. Co się zmieniło przez ten czas? Kajcia uwielbia wodę, ba nawet w Aquaparku wykąpie się bez problemu. Mamy nadzieję, że odnajdzie się również na kursie. Jeśli nie to przerwiemy i zrobimy trzecie podejście za rok. Nie sugerujcie się artykułami mówiącymi o tym, że na basen można chodzić z niemowlakiem od 3,4 miesiąca życia. Każde dziecko należy traktować indywidualnie, bowiem o ile fizycznie nie ma żadnych przeciwskazań, aby kilkumiesięczny maluch bawił się w wodzie, o tyle psychicznie nasza pociecha może nie być jeszcze gotowa.

Hubercik rozpoczął swoją przygodę na nartach rok temu, mając 3,5 roku. O pierwszych jego szusach pisałam tutaj: https://www.judytaszkudlarek.pl/pierwsze-koty-za-ploty-czyli-uczymy-hubercika-jezdzic-na-nartach.html. W poprzednim sezonie chcieliśmy sprawdzić gotowość synka do jazdy na nartach. Okazało się, że synek załapał bakcyla i dopytywał kiedy będzie mógł znowu pojeździć. W tym roku postanowiliśmy więc dalej dokształcać Hubercika w tym kierunku. W Nowy Rok wybraliśmy się do Starego Gierałtowa właśnie z myślą o nartach. Miejscowość ta stanowi znakomitą bazę wypadową dla narciarzy:

  • do okolicznych Bielic jest około 10km,
  • do Czarnej Góry niecałe 12 km
  • do Kamienicy również niecałe 12 km

 

W Czarnej Górze przeważnie jest bardzo tłoczno, a my jakimiś super narciarzami nie jesteśmy więc wolimy raczej mniej ludne miejsca. Co więcej, ze względu na dzieci wolimy bardziej spokojne stoki. Polecone nam zostały Bielice. Kamienice też nam rekomendowano, ale akurat w czasie naszego pobytu stok był zamknięty.

W Bielicach stok jest może niezbyt długi, ale przyjazny dla średniozaawansowanych narciarzy. Znajduje się tutaj szkółka narciarska oraz wypożyczalnia sprzętu. Instruktora trzeba zarezerwować minimum z jednodniowym wyprzedzeniem. Koszt nauki z instruktorem wynosi 80 zł (przy rezerwacji wymagana jest zaliczka w wysokości 40 zł). O ile w zeszłym roku Hubercik trafił dydaktyka z bardzo dobrym podejściem do dzieci, o tyle w tym roku nie miał tyle szczęścia. Muszę przyznać, że po godzinnym instruktażu nasz synek się trochę zraził, ponieważ stwierdził, że Pan instruktor na niego krzyczał. Byłam zniesmaczona tą sytuacją, ponieważ zakładałam, że skoro ktoś pracuje z dziećmi, to powinien mieć odpowiednie predyspozycje ku temu. Nasz błąd polegał na tym, że nie dopytaliśmy o kwalifikacje instruktora w zakresie pracy z najmłodszymi.

Na szczęście rozczarowanie naszego synka nie trwało zbyt długo. Na drugi dzień rano wstał uśmiechnięty i zapytał się czy jedziemy na narty z zaznaczeniem, że chciałby, że tatuś go uczył jeździć a nie instruktor. Dobrze, że Hubercik nie zniechęca się do podejmowanych aktywności.

Kolejnym razem będąc również w Bielicach poprosiłam o instruktora z podejściem do dzieci. Tym razem Hubercik miał więcej szczęścia i trafił na Panią instruktor, która okazała się trafem w dziesiątkę. Nasz synek był bardzo zadowolony, ponieważ Pani instruktor była bardzo cierpliwa i chwaliła go za dobrze wykonane zadania.

Jeśli chodzi o postępy..za każdym razem widzimy jak Hubercik rozwija się w tym sporcie. Jedyną trudnością jaką napotyka to fakt, że nasz synek boi się upadać i za wszelką cenę chce złapać równowagę. Każde spotkanie z nartami owocuje jednak postępami, a my jesteśmy dumni, patrząc jak 4latek świetnie radzi sobie z tym sportem, zważywszy, że my z mężem uczyliśmy się jeździć na nartach mają prawie 30 lat.

Koło stoku znajduje się niewielki bar z kominkiem. Można tutaj zjeść smaczną zupę oraz napić się ciepłej herbaty. Jedynym mankamentem jest niewielki metraż pomieszczenia, co powoduje, że przy kilkunastu osobach robi się tutaj naprawdę tłoczno i nie ma miejsc do siedzenia.

Bielice jednak polecam jeszcze z jednego względu. Można podziwiać tutaj przepiękne widoki. Dzieci mogą w tym miejscu pojeździć na sankach. A dla przeciwników sportów zimowych polecam piękne trasy spacerowe. Jest to bardzo fajne miejsce dla rodzin z dziećmi. Przypadło nam tak bardzo do gustu, że na koniec stycznia postanowiliśmy tutaj wrócić.