W tym roku spędzamy święta tradycyjnie w domu. Jednak w zeszłym roku zdecydowaliśmy się pierwszy raz na spędzenie Świąt Bozegonarodzenia poza domem. Chciałam się z Wami podzielić swoimi doświadczeniami w tym temacie. Przede wszystkim decyzja o wyjeździe na święta nie należała do łatwych. Święta zawsze kojarzyły mi się z czasem spędzonym razem z rodziną. Szczególnie Święta Bożegonarodzenia. Nawet jeśli w rodzinie nie działo się najlepiej, to Bożenarodzenie zawsze było tym czasem jednoczącym wszystkich. Zdecydowaliśmy się jednak na wyjazd z kilku względów:
- Rok 2018 był dla nas trudny. Kiedy zaszłam w ciążę z Kajcią była to ciąża zagrożona niemal od samego początku. Kilka razy leżałam w szpitalu. Żyłam strachem o życie Kajci. Z drugiej strony, musiałam po raz pierwszy na kilka tygodni zostawić Hubercika. Każde nasze spotkanie w szpitalu sprawiało, że wylewałam morze łez. Mój 3,5 letni synek znosił to znacznie lepiej niż ja. Cały czas powtarzał mi „mamusiu poleżysz tu kilka dni i wrócisz do nas”. Na szczęście wszystko dobrze się skonczyło. Kajcia urodziła się zdrowa. Niemniej jednak był to rok bardzo emocjonujący. Po tak trudnym roku postanowiliśmy się gdzieś wyrwać…
- Od kilku lat Wigilia organizowana jest u nas w domu i gros przygotowań spoczywa na mnie. Powiem szczerze, że nie wyobrażałam sobie przygotowania świąt z dwójką małych dzieci. Chociaż, żeby tradycji stało się zadość, przygotowałam uroczystą kolację dla rodziny na początku grudnia, były wigilijne dania (może nie aż 12, ale tyle ile udało mi się przygotować z 4-miesięcznym niemowlakiem i 3,5 latkiem), choinka, prezenty, więc Hubercik miał poczucie, że święta obchodził zgodnie z tradycją.
- Po trzecie, będąc kilkakrotnie w szpitalu okazało się, że w trudnych chwilach najbardziej pomogli nam przyjaciele i znajomi. Przykro mi o tym pisać, ale na rodzinę nie mogłam za bardzo liczyć. Na wyjazd zdecydowaliśmy się z najbliższymi przyjaciółmi, których traktujemy z Grzesiem jak rodzinę. Mieliśmy więc przy osobie bardzo bliskie osoby, które w każdej sytuacji życiowej były z nami.
I muszę przyznać, że wyjazd okazał się strzałem w dziesiątkę. Ominęło nas przedświąteczne szaleństwo zakupów, przedświąteczne zamieszanie i nerwówka związana z przygotowaniami, składanie życzeń z mniej lubianymi osobami. Zamiast siedzenia przy stole w tym świątecznym czasie popłynęliśmy na zwiedzanie Gozo. Czas, poświęcony na przygotowania mogliśmy wykorzystać na to, aby naprawdę być razem. Czerpaliśmy z każdej chwili spędzonej razem. Nie mieliśmy złudnych nadziei, że spadnie śnieg, a cieszyliśmy się wiosennymi temperaturami. Muszę przyznać, że całkiem przyjemnie jest spędzać święta kiedy na zewnątrz jest 15-18 st. C i świeci słońce. Wigilię spędziliśmy w hinduskiej restauracji, dzieląc się opłatkiem, co wzbudziło zainteresowanie samego właściciela. Najbardziej za rodziną tęskniłam właśnie w wigilijny wieczór. Nie powiem, że nie zakręciła mi się łezka w oku. Przez 36 lat wpajano mi tradycyjne podejście do Świąt. Przełamać tradycję, nawyk, stereotyp nie jest łatwo. Tym bardziej, że stosunek naszych bliskich do naszego wyjazdu nie zawsze był pozytywny. Moja mama i teściowa nie omieszkały skomentować tego odpowiednio. Paradoksalnie moja 92-letnia babcia podeszła do tego bardzo wyrozumiale i teraz co święta pyta nas czy gdzieś nie wyjeżdżamy. Wielu znajomych przyznało się nam, że chętnie też mieliby ochotę wyjechać gdzieś na Święta Bożegonarodzenia, ale obawiają się reakcji najbliższych. Ja z perspektywy czasu niczego nie żałuje. Mój mąż, był zachwycony również pomysłem odmiennego świętowania Bożegonarodzenia. Hubercik nie chciał wracać z Malty. A Kajcię zapytam o stosunek do tego pomysłu za kilka lat….