Tym razem napiszę kilka słów o służbie zdrowia na Malcie, z którą mieliśmy wątpliwą przyjemność zetknąć się podczas pobytu. Wydaje się sprawą oczywistą, że podstawą każdego wyjazdu jest zakup ubezpieczenia. Z pełną świadomością piszę, że wydaje się…bo znam osobiście takie osoby, które potrafią jechać na narty np. do Włoch i nie wykupić żadnego ubezpieczenia (a narty skądinąd to sport kontuzyjny). My w każdym razie bez ubezpieczenia nigdzie się nie ruszamy, a na pewno nie zagranicę.
Jadąc na wakacje w Europie opcje są dwie:
- Wyrobienie Europejskiej Karty Ubezpieczenia Zdrowotnego (EKUZ)
Wniosek o kartę można złożyć osobiście w oddziale NFZ, zeskanować i wysłać mailem do oddziału wojewódzkiego NFZ, wysłać pocztą lub faksem do oddziału NFZ lub przesłać za pomocą systemu ePUAP.
Po rozpatrzeniu wniosku i wydaniu karty, można ją odebrać osobiście w oddziale NFZ lub karta może być wysłana pocztą (jeśli taka opcja została wybrana jako sposób odbioru).
Karta w przypadku osób zatrudnionych ważna jest 18 miesięcy lub 5 lat w przypadku dzieci.
- Wykupienie prywatnego ubezpieczenia oferowanego przez określone Towarzystwo Ubezpieczeniowe lub bank
Wykupując takie ubezpieczenie należy kierować się nie tyle jego ceną, ale przede wszystkim kwotami i zakresem świadczeń. Czasem różnica pomiędzy poszczególnymi pakietami jest nieznaczna, a kwoty i zakres świadczeń różnią się diametralnie.
My korzystamy od lat z jednego Towarzystwa Ubezpieczeniowego, ponieważ kilka razy zdarzyło się, że musieliśmy skorzystać ze służby zdrowia za granicą (np. na Sri Lance) i to Towarzystwo spisało się bardzo dobrze. Wychodzimy z założenia więc, że skoro na drugim końcu świata ono nas nie zawiodło, to będziemy lojalnymi klientami.
Lecąc na Maltę wykupiliśmy tylko ubezpieczenie prywatne, bo przyznam szczerze minimalizuję w swoim życiu kontakt z NFZ. Nie jest to instytucja, z którą styczność napawa mnie optymizmem. Dlatego wolę opcję drugą, tym bardziej, że takie ubezpieczenie można wykupić online w kilka minut. Poza tym, EKUZ sprawdza się tylko w przypadku publicznej służby zdrowia. Jeśli chcemy skorzystać z prywatnej opieki medycznej zagranicą druga opcja jest korzystniejsza.
Za ubezpieczenie naszej 4-osobowej rodziny na Malcie w pakiecie Large zapłaciliśmy niecałe 120 zł. Kwota więc jest przyzwoita, a ochrona ubezpieczeniowa całkiem niezła.
Tym razem również nie obyło się bez uniknięcia służby zdrowia. Lecąc na Maltę Kajcia była lekko przeziębiona. Wydawało się nic groźnego: katarek i lekki kaszelek. Silny wiatr na płycie lotniska we Wrocławiu, klimatyzacja w samolocie, taksówce i hotelu nie pomogły w zwalczeniu infekcji, a wprost przeciwnie przyczyniły się do jej zaostrzenia. Na drugi dzień po przylocie Kaja zaczęła jeszcze bardziej kaszleć i mieć problemy z przełykaniem. Skorzystaliśmy więc z wykupionego ubezpieczenia. Zadzwoniliśmy na całodobową pomoc medyczną i w ciągu godziny firma ubezpieczeniowa przysłała nam lekarza rodzinnego do hotelu. Pani doktor zbadała Kajcię i w zasadzie zaleciła tylko podawanie paracetamolu i syropu na kaszel dla dzieci od 3 miesięcy (Infant’s cough syrup firmy Benylin).
Co ciekawe, jak zapytałam o możliwość zastosowania jakichkolwiek inhalacji dla Kajci, to pani doktor się uśmiechnęła i powiedziała, że są one skuteczne tylko w przypadku astmatyków i palaczy z problemami płucnymi. Ale słyszała, że w Polsce są często stosowane w przypadku dzieci. Ona jednak nie wierzy w ich skuteczność. No cóż...co kraj to obyczaj.
Apteki na Malcie są dostępne na każdym kroku i otwarte od 9 rano do 18, więc z wykupem lekarstw nie było problemu. Trzeba jednak wiedzieć konkretnie co się chce w nich zakupić, bo na fachowe doradztwo farmaceuty nie ma co liczyć. Bolało mnie gardło i poprosiłam panią o jakieś tabletki na gardło do ssania dla kobiet karmiących. Pani mi chciała wcisnąć tabletki, gdzie na ulotce było wyraźnie napisane, że nie zaleca się stosowaniu ich w przypadku kobiet w ciąży i karmiących. Gdy pokazałam pani farmaceutce ten zapis, wzruszyła lekko ramionami i powiedziała, że nic więcej nie ma.
Co ciekawe, na Malcie w aptece można skorzystać również z konsultacji lekarza rodzinnego, który przyjmuje w określone dni i godziny. Zastanawiałam się dlaczego..Moja hipoteza zakłada, że jest to podyktowane zapewnieniem powszechnej opieki medycznej jak najszerszej grupie mieszkańców. Przychodnie i kliniki są często oddalone o kilkadziesiąt km od siebie i nie każdy ma możliwość, aby pokonać taki dystans.
W związku z tym, że po dwóch dniach samopoczucie Kajci się nie poprawiało, a nawet pogorszyło, bo Kajcia nie chciała jeść (jadła po 30-40 ml co 6-7 godzin) ponownie musieliśmy wezwać lekarza. Znowu zadzwoniliśmy na całodobową pomoc medyczną i przyjechała ta sama Pani doktor. Tym razem zaniepokoił ją brak apetytu naszej córeczki i skierowała nas do szpitala Mater Dei Hospital w Msidzie (oddalonego około 30 km od Bugibba, w której mieszkaliśmy).
Zadzwoniliśmy do firmy ubezpieczeniowej, w której mieliśmy wykupione ubezpieczenie i okazało się, że firma ta nie ma podpisanej umowy ze wskazanym szpitalem. W związku z tym mieliśmy dwie możliwości. Pojechać do wskazanego szpitala i pokryć wszelkie koszty we własnym zakresie (a nasze towarzystwo ubezpieczeniowe zwróci nam koszty po powrocie do Polski) lub czekać aż firma ubezpieczeniowa znajdzie nam placówkę, z którą ma podpisaną umowę. Nie chcieliśmy czekać więc wybraliśmy opcję pierwszą. Poza tym pani Christina Ellul poinformowała nas, że jest to najlepszy szpital pediatryczny w okolicy. Firma ubezpieczeniowa poinformowało nas również, abyśmy brali na wszystko co dotyczy pomocy medycznej Kajci paragony (np. za transport, lekarstwa), wówczas wszystkie koszty zostaną pokryte przez nią po powrocie.
Do szpitala pojechałyśmy taksówką (ja, Kajcia i koleżanka, która z nami była na Malcie). Koszt z hotelu do szpitala w jedną stronę wyniósł 25 euro.
Po przyjeździe do Mater Dei Hospital panowie z ochrony skierowali nas do rejestracji. Na szczęście nie było kolejki i od razu pan przyjął od nas zgłoszenie oraz opłatę w wysokości 100 euro (gdybyśmy mieli EKUZ nie musielibyśmy ponosić żadnych opłat), po czym skierował nas do sali nr 1, informując, że zostaniemy wyczytane po nazwisku jak tylko będzie nasza kolej. Pan w recepcji nie był zbyt sympatyczny. Rzec można typowy urzędnik, co to etykieta urzędnicza nie pozwala mu popatrzeć prosto w oczy pacjentowi i nie daj Boże się uśmiechnąć.
Tutaj również nie czekaliśmy długo (około 10 min), kiedy Kaję zawezwano do środka. Wewnątrz ratownik medyczny przeprowadzał krótki wywiad, mierzył tętno i kwalifikował na izbę przyjęć pediatryczną. Po przeprowadzeniu tych czynności, wystawił nam stosowny dokument i skierował nas do kolejnych drzwi, gdzie mieściła się izba przyjęć. Przed wejściem na izbę mieścił się dzwonek. Po jego wciśnięciu, drzwi otworzyła sympatyczna pielęgniarka, która wzięła od nas wystawiony dokument i kazała czekać. I tutaj nie miałyśmy zbyt wiele szczęścia, bo czekałyśmy ponad 2 godziny (a byłyśmy drugie w kolejce, z czego pierwsze dziecko było już w środku). Dlaczego? Okazało się, że na całym oddziale był tylko jeden lekarz, który biegał pomiędzy izbą przyjęć a oddziałem. Przypomina Wam to coś? Hm… Czuliśmy się jak w domuJ
Po 2 godzinach zawezwała nas pani pielęgniarka. Młody pan doktor przeprowadził bardzo szczegółowy wywiad na temat dolegliwości Kajci i dokładnie ją zbadał. Osłuchowo była w porządku, ale to, co go zaniepokoiło to brak apetytu. Według niego, 4-miesieczne dziecko powinno wypijać min. 300 mln na dobę, aby się nie odwodnić, a Kajcia tyle nie wypijała przez ostatnie 2 dni. Widziałam, że pan doktor tak naprawdę nie wie co z nami zrobić. Z jednej strony martwił się o stan zdrowia Kajci i bał się nas wypuścić ze szpitala. Z drugiej, nie chciał nas zostawić na oddziale. Po dłuższym namyśle skierował nas do poczekalni oddziałowej i kazał próbować karmić Kajcię, bo chciał zobaczyć jak ona je. Poczekalnia, muszę przyznać, daleko odbiegała od standardów polskich (przynajmniej od szpitala na Koszarowej we Wrocławiu, w którym byłyśmy kilka miesięcy wcześniej). Przede wszystkim była bardzo kolorowa, przestronna, pełna zabawek, gier i puzzli. Przyszło nam w niej spędzić kolejne dwie godziny, bowiem Kajcia nie zamierzała spełnić oczekiwań naszych i pana doktora. Po dwóch godzinach zapytałam co dalej…
Pan doktor zawezwał więc na konsultację profesora. Profesor po zapoznaniu się z naszym przypadkiem i namyśle odesłał nas do hotelu i kazał nam przyjechać na drugi dzień o 9 na wizytę kontrolną. Poinformował, że nie chce Kajci dawać antybiotyku, bo przecież oskrzela i płuca ma czyste, ale jeśli nie zacznie jeść do jutra to będzie to wskazane. Poinformował nas również, że nie musimy się na drugi dzień rejestrować, tylko od razu mamy udać się na izbę przyjęć.
Po kilku godzinach wróciłyśmy do hotelu, licząc na to, że jednak może stan zdrowia Kajci się polepszy przez noc. Niestety przez najbliższe godziny nie zjadła zbyt wiele, więc rano znowu wzięłyśmy taksówkę i pojechałyśmy do szpitala.
Kiedy próbowałyśmy od razu dostać się na oddział zatrzymała nas ochrona, informując, że musimy udać się do rejestracji. Jakież było zdziwienie pana ochroniarza, jak powiedziałam mu, że tym razem procedura miała być uproszczona. Pan ochroniarz kazał nam zaczekać, a on sam wszedł na oddział upewnić się czy oby na pewno mówię prawdę. Po konsultacji z lekarzem wyszedł i poinformował, że jednak musimy przejść całą ścieżkę zdrowia od początku (rejestracja-sala nr 1- izba przyjęć). Był jednakże na tyle miły, że przy każdym okienku prosił pracownika o potraktowanie nas priorytetowo. Dzięki jego zaangażowaniu po 15 minutach byłyśmy już na oddziale.
Okazało się, że znowu na dyżurze jest ten sam pan doktor co wczoraj. A zaznaczyć chciałam, że dzień wcześniej opuszczałyśmy szpital po 22 i on cały czas aktywnie uczestniczył w procedurach medycznych. Musiał więc pełnić dyżur całą noc i rano nie wyglądał, jakby zaraz miał iść do domu. Znowu poczułam się jakoś tak swojsko…
Tym razem pan doktor od razu zawołał pana profesora, który zrobił ponownie wywiad i zbadał Kajcię, po czym poinformował, że konieczny jest antybiotyk – Augumentin. Nawet z nim nie dyskutowałam, bo bałam się, że za chwilę Kajcia nam się odwodni.
I tutaj kolejna różnica w podejściu do leczenia. Na Malcie do antybiotyku nie zaleca się stosowania probiotyku. Jak zapytałam o priobiotyk, to pan profesor powiedział, że to nie jest konieczne, ale słyszał, że w Polsce podaje się te dwa lekarstwa, więc jeśli chcę, to mogę podać Kajci probiotyk, bo to nie zaszkodzi i nie pomoże. Wypisał nam receptę i mogłyśmy wrócić do Bugibba.
Po podaniu antybiotyku, drugiego dnia nastąpiła znaczna poprawa zdrowia i Kajcia zaczęła normalnie jeść, a także odzyskała siły witalne. Zetknięcie się z maltańską służbą zdrowia było dla nas kolejnym ciekawym doświadczeniem. Wyjazd to nie tylko przyjemne chwile. Trudne chwile też nas budują i czegoś uczą. Po powrocie znajoma zapytała mnie czy drugi raz pojechałabym za granicę z tak małym dzieckiem? Odpowiedź moja brzmi: TAK. Jadąc z niemowlakiem trzeba pamiętać tylko o kilku rzeczach:
- Mieć dobre ubezpieczenie, o czym wspominałam wyżej
- Sprawdzić poziom/jakość służby zdrowia w danym kraju (z niemowlakiem nie wybrałabym się np. do Paragwaju, gdzie byłam i gdzie standardy medyczne odbiegają znacznie od standardów europejskich)
- Znać język angielski (bez tego trudno byłoby sobie poradzić w sytuacji kryzysowej)
- Nie panikować (w sytuacjach kryzysowych paradoksalnie, ja, choleryk z natury, jestem osobą opanowaną i zachowuję zimną krew, a mój mąż panikuje i widzi czarne scenariusze). Dlatego, gdy musiałam jechać do szpitala na Malcie poprosiłam koleżankę o to, aby pojechała ze mną i z Kajcią, a nie męża, bo wiedziałam, że panika nam w niczym nie pomoże.