Przeskocz do treści

Dzisiaj post nieco inny- niezwiązany z podróżowaniem, ale gdy popatrzymy na to z innej strony i tutaj znaleźć można korelację. W końcu macierzyństwo to też podróż- tyle, że długotrwała i pełna  wyzwań. Jednak do rzeczy…Kajcia niedługo kończy 10 miesięcy i jest karmiona piersią inaczej (KPI), a ja postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami. W wieku miesiąca moja córeczka podłapała infekcję, która zaatakowała jej uszka. Z powodu infekcji trafiłyśmy do szpitala. Miała wówczas problemy z przełykaniem i przestała jeść (nie chciała ssać piersi, ponieważ sprawiało jej to ogromny ból). W związku z tym zmuszona zostałam przejść na odciąganie mleka laktatorem. Szczerze mówiąc, nie myślałam, że moja przygoda z tym urządzeniem będzie trwała tak długo. Tym bardziej, że w przypadku Hubercika również musiałam po miesiącu zacząć odciągać pokarm (powodem było za krótkie wędzidełko, ale nikt nam tego wówczas nie zdiagnozował pomimo kilkakrotnych wizyt u lekarzy i konsultacji z dwoma paniami położnymi). Jednak w przypadku Hubercika laktację udało mi się utrzymać zaledwie 5 miesięcy. Tym razem postanowiłam utrzymać ją za wszelką cenę.

Wiedzę czerpałam przede wszystkim ze stron anglojęzycznych. W Polsce bowiem karmienie piersią inaczej wciąż nie jest popularne. Większość informacji koncentruje się na tradycyjnym karmieniu piersią. Położna laktacyjna doradzała mi „musi się Pani uzbroić w cierpliwość i dostawiać. Maleństwo na pewno zaskoczy znowu i zacznie ssać pierś”. Próbowałam, ale każda próba kończyła się rozzłoszczeniem córeczki i moją frustracją. W końcu powiedziałam sobie dość i postanowiłam skupić się na odciąganiu pokarmu laktatorem jak najdłużej, aby dostarczyć Kajci najlepszego pokarmu, jakim jest mleko matki.

Udało mi się to dzięki przestrzeganiu kilku prostych zasad:

  1. W pierwszych 6 miesiącach życia odciągałam pokarm co 3 godziny (również w nocy) metodą 7-5-3 (7 minut odciągasz najpierw z jednej piersi, potem z drugiej, 5 minut z jednej pierwszej, potem z drugiej i 3 minuty z jednej piersi, a potem z drugiej). Musisz założyć więc 15 minut na każdą pierś. Ważna jest konsekwencja. Pewnie, że byłam czasem zmęczona a na widok laktatora robiło mi się niedobrze, ale postanowiłam, że tym razem się uda i się udało.
  2. Używałam magicznej silikonowej butelki, zwanej też kolektorem pokarmu. Poleciła mi go koleżanka, ba… nawet podarowała w prezencie (dziękuję Natalia). Muszę przyznać, że z pozoru niepozorna rzecz okazała się bardzo pomocna. Zdarzało się, że podczas odciągania pokarmu do tej buteleczki ściekało mi nawet 100 ml (w najbardziej obfitych okresach). Poza tym porównywałam i bez użycia buteleczki ściągałam mniej pokarmu niż w przypadku jej zastosowania.
  3. Humana Piulatte- ten środek poleciła mi inna koleżanka (dziękuję Dorota). Wcześniej piłam Femaltiker i Lactosan i przyznam szczerze, że nie widziałam efektu w postaci większej ilości pokarmu. Humana Piulatte jest produktem droższym, ale po stosowaniu tego środka widziałam naprawdę przyrost pokarmu. Piłam go tylko kiedy spadała mi laktacja przez kilka dni, a kiedy produkcja mleka się normowała odstawiałam środek. Zawsze jednak miałam go pod ręką.
  4. Jadłam migdały. Zdarzało mi się, że zjadałam całą paczkę migdałów w ciągu dnia i po kilku godzinach widziałam przyrost pokarmu. Nie mówiąc, że migdały warto jeść z tego względu, że są produktami bogatymi w składniki odżywcze.
  5. Picie dużej ilości wody- wypijałam nawet 5 litrów wody mineralnej niegazowanej dziennie. W dni, kiedy piłam mniej od razu obserwowałam spadek produkcji mleka.
  6. Odpoczynek i sen- kiedy miałam tzw. „gorszy dzień” z powodu nieprzespanej nocy lub stresu poziom odciąganego pokarmu spadał. W przypadku posiadania maleństwa trudno dawać porady typu „musisz odpocząć/zrelaksować się”. Tym bardziej, że zdaję sobie sprawę, że nie każdy ma pomoc babci na wyciągnięcie ręki. My z mężem musimy liczyć na siebie w tym względzie. W sytuacjach więc, kiedy produkcja mleka wykazywała tendencję spadkową, a za nami było kilka nieprzespanych nocy, starałam się regenerować w ciągu dnia.

Tych kilka prostych działań przyczyniło się do tego, że udało mi się utrzymać laktację przez długi okres, a w pewnych okresach miałam nawet nadprodukcję mleka. Wówczas zamrażałam pokarm w specjalnych woreczkach na tzw. „czarną godzinę”. Jednakże ta „czarna godzina” nigdy nie nadeszła. Po tych 9,5 miesiącach laktacja już na tyle mi się ustabilizowała, że nie stosuję już metody 7-5-3 i nie piję Humana Piulatte. Kajcia zaczęła jeść już pokarmy stałe, więc ograniczyłam odciąganie pokarmu do 3/4 razy dziennie. W nocy też już nie muszę włączać laktatora.

Co więcej, przez te kilka miesięcy oswoiłam się z tym urządzeniem. Koleżanki karmiące tradycyjnie piersią często mówią, że podziwiają mnie, że tyle czasu odciągam pokarm. A ja traktuję to jak każdą inną czynność związaną z opieką nad dzieckiem. Na tym etapie cieszę się, że odciąganie pokarmu zajmuje mi już tylko 1,5 godziny dziennie, a nie 4 godziny (jak przez pierwsze sześć miesięcy). Oczywiście cały czas trzeba myć i wyparzać butelki, co też jest czynnością czasochłonną, ale przyjmuję taki stan rzeczy z dobrodziejstwem inwentarza.

Laktator towarzyszy mi wszędzie- podczas wyjazdów, wyjść do kina czy teatru. Oswoiłam się z odciąganiem pokarmu w samochodzie, restauracji czy na plaży. I dzisiaj z perspektywy tych prawie dziesięciu miesięcy uważam, że warto było się poświęcić. Niektórzy uważają, że kobiety karmiące piersią inaczej pozbawiają się możliwości budowania relacji z maleństwem. Ja uważam, że relację z dzieckiem buduje się również na wiele innych sposobów i jeśli nie mamy możliwości karmienia piersią w sposób tradycyjny nie obwiniajmy się o to, tylko skoncentrujmy się na tym, co naprawdę jest ważne w naszym życiu.