Przeskocz do treści

Dzisiaj chciałabym się podzielić swoimi refleksjami na temat rozszerzania diety Kajci. A nie była to sprawa łatwa…Z Hubercikiem rozszerzanie diety przebiegało książkowo. Robiliśmy to zgodnie z zalecanym schematem, a Hubercik zajadał się wszystkim, co mu daliśmy do jedzenia. Uwielbiał warzywa, chętnie konsumował owoce, pił wodę…jednym słowem bajka.

Myślałam, że z Kajcią będzie podobnie. Od szóstego miesiąca zaczęłam jej podawać różne rzeczy do spróbowania (pierwsze próby zapoznawania Kajci ze smakami innymi niż mleko matki zaczęliśmy nawet pod koniec 4 miesiąca, ale nie była tym zainteresowana) i okazało się, że rozszerzanie diety z moją córcią to prawdziwa męka.

Zaczęliśmy od warzyw (tak, jak zalecają dietetycy dziecięcy). Kajcia nie chciała nawet na nie patrzeć. Czy sama jej gotowałam obiadki czy dawałam jej słoiczki- nie miało to znaczenia. Wszystko lądowało na ubraniu lub podłodze. Próbowałam papek oraz metodę BLW- również nie miało to znaczenia. Miała natomiast swoje ulubione smaki. Chętniej jadła jajko czy chlebek. Paradoksalnie wolała rzeczy bardziej słone (np. uwielbiała ogórki kiszone). Do owoców też podchodziła sceptycznie, ale po kilku próbach zafascynowała się malinami i borówkami. Próbowaliśmy jej dawać kaszki, ale tutaj też miała swoje preferencje. Tak naprawdę upatrzyła sobie kaszkę jednej firmy, ale nie będę pisała jaką, żeby nie było, że to wpis marketingowy. Muszę przyznać, że przeżywałam wielokrotnie frustracje z tego powodu. Z zachwytem patrzyłam, jak rówieśnicy w jej wieku pięknie konsumują podawane im posiłki. A Kajcia zawsze chwytała paluszkami wybraną rzecz, wsadzała do buzi i pod dwóch kęsach kończył się posiłek. W zasadzie jeszcze w 10 miesiącu po każdym posiłku musiała popić mlekiem, bo nie była w stanie najeść się pokarmem stałym. Moja córcia rzadko kiedy sama domagała się jedzenia. Picie wody też nie było jej mocną stroną. Po kilku łykach zaczynała pluć albo bawić się butelką.

Mimo wszystko nie zniechęcałam się…Wytrwale szykowałam jej różne dania. Co jakiś czas kupowałam słoiczek, aby sprawdzić, czy jej preferencje nie są nakierowane na inne smaki. I nagle po skończeniu 11 miesiąca nastąpił cud. Kajcia zaczęła wyrywać nam jedzenie, które my konsumowaliśmy. Zaczęła krzyczeć na warzywa/owoce, które zna i które jej smakują. Chętnie próbuje nowych rzeczy. Jak coś jej nie smakuje to pluje, jak coś ją zachwyci to napcha sobie całą buzię. W kwestii żywienia Kajcia jest stanowcza i nie ma takiej siły, która przekonałaby ją do zmiany preferencji.

Kajcia nigdy nie usiedziała w foteliku dłużej niż 5 minut. Po kilku minutach wrzeszczała i trzeba było ją z niego wyciągnąć. Karmienie do dzisiaj wygląda u nas tak, że ona biega albo się bawi, a ja podtykam jej jedzenie. Porady typu „zostaw ją, a jak zgłodnieje to przyjdzie sama po jedzenie” u nas nie działały. Owszem jak jest bardzo głodna to zje tyle, aby zaspokoić pierwszy głód i traci zainteresowanie jedzeniem. Chcąc więc wyjść na dwór czy aby zająć się czymś innym wolę ją nakarmić i mieć święty spokój, niż czekać aż moja księżniczka pół dnia będzie jadła jedno danie.

W przypadku Kajci więc wszelkie schematy żywienia nie sprawdziły się. Po wielu frustracjach musiałyśmy wypracować swój system karmienia. Póki co sprawdza się i obie jesteśmy zadowolone. Ważne jest jednak, aby nie ulegać wpływom tych wszystkich „złotych” porad, które słyszymy naokoło czy czytamy w Internecie. Aby nie zwariować konieczne jest wsłuchanie się w potrzeby swojego dziecka i uwzględnienie jego własnych preferencji.