Przeskocz do treści

Tym razem postanowiłam podzielić się swoimi doświadczeniami z podróży z dziećmi pociągiem. Szczerze mówiąc ostatni raz tym środkiem transportu w Polsce przemieszczałam się kilkanaście lat temu. Niedawno zabrałam swoje dzieci na przejażdżkę właśnie tym środkiem lokomocji. Tym bardziej, że Hubercik jeszcze nigdy nie jechał pociągiem i od jakiegoś czasu wspominał, że chętnie by się nim przejechał. Postanowiłam więc spełnić życzenie synka.

Trasa nie była zbyt długa. Punktem startu była stacja Wrocław Psie Pole, a miejscem docelowym Oleśnica. Bilety kupiłam przez Internet. Za siebie i za Hubercika zapłaciłam 10,59 zł, a Kajcia miała bilet bezpłatny. Na maila otrzymałam dwa identyczne maile z załącznikami (biletami do wydrukowania). Przyznaję się, że nie zwróciłam uwagi, że numery załączników były różne. Wydrukowałam więc bilet, na którym widniała kwota 10,59 zł i zadowolona uznałam, że jestem przygotowana do podróży.

Jakież było moje zdziwienie, kiedy pani konduktor poprosiła mnie o bilet dla Kajci. Odpowiedziałam jej, że takowego nie mam, bo przecież dzieci do lat czterech jeżdżą za darmo. Pani konduktor poinformowała mnie, że nawet jak bilet jest za 0 zł, to muszę mieć wydrukowaną wersję biletu. Widząc złowieszczą minę pani konduktor jak próbowałam wytłumaczyć jej, że nie widzę w tym logiki, postanowiłam zmienić strategię i załatwić sprawę polubownie. Zaczęłam miło rozmawiać z panią, że ostatni raz jechałam pociągiem bardzo dawno temu i nie wiedziałam o panujących zasadach. Przeprosiłam ją i zapytałam co w takiej sytuacji można zrobić. Pani konduktor w odpowiedzi na mój sympatyczny ton głosu również stała się bardziej przyjemna i poinformowała mnie, że w takim razie ona mi wydrukuje ten bilet za 0 zł. Ja nieśmiało zapytałam czy to jest konieczne, bo zbliżamy się do stacji Oleśnica, na której wysiadamy. Pani konduktor jednak zaakcentowała, że pasażer musi jechać z ważnym biletem i poszła wydrukować nam owy bilet. Kiedy przyszła my już szykowaliśmy się do wysiadki. Ponadto, nasuwa się pytanie o ekologię. Nie mówiąc o tym, że zastanawiałam się jaki jest sens ponoszenia kosztu wydruku w przypadku bezpłatnego biletu. Logiki nie widzę w tym żadnej. Ale dobrze, że nie zapłaciłam kary za brak biletu za 0 zł.

Kolejnym moim zdziwieniem był stan pociągu, którym jechaliśmy. Wyobrażałam sobie, że w XXI wieku wagony są dostosowane do podróży z wózkami niemowlęcymi. Okazało się, że nic bardziej mylnego. Podjechał dość wiekowy pociąg z wysokimi schodami. Bez pomocy osoby trzeciej byłoby naprawdę trudno wnieść go środka, tym bardziej, że poruszamy się dość ciężkim terenowym wózkiem. Na szczęście sympatyczni pasażerowie pomogli mi wciągnąć pojazd Kajci do środka, a następnie udzielili mi pomocy przy wysiadaniu.

Po wejściu do środka stanęliśmy zaraz przy kabinie maszynisty. Drzwi do kabiny były zepsute i przy każdym kołysaniu pociągu drzwi zamykały się trzaskając głośno, a następnie otwierały się. Kajcia przy każdym trząśnięciu wzdrygała się ze strachu, więc przemieściliśmy się w inne miejsce. Pomyślałam jednak, że współczuję maszyniście, który w takim huku musi jechać kilka godzin.

Generalnie jednak dla Hubercika podróż się podobała i przez kilka następnych dni opowiadał o niej. Dla mnie najważniejsze jest to, że dziecko było zadowolone. Niemniej jednak nasuwa mi się konkluzja, że w przypadku kolei nadal nie wiele się zmieniło od czasów PRL.